Jak tłumaczy socjolog, prof. Maria Jarosz – samobójstwa są jednym z najczulszych wskaźników kondycji społeczeństwa. Jeżeli ich przybywa, to znaczy, że z tą kondycją jest źle, że więzi społeczne rozluźniają się. Ze statystyk Komendy Głównej Policji wynika, że w 2012 r. skutecznego zamachu na swoje życie dokonało 4177 Polaków. Rok później samobójstwo popełniło aż 6097 osób. Mamy problem.
Ryzyko samobójstwa jest wyższe u osób, które cierpią na depresję, u nadużywających alkoholu (alkohol obniża lęk), samotnych, ciężko chorych. Zwiastunami nadchodzącego dramatu są czasem napady niepokoju, paniki, kłopoty z koncentracją, utrzymująca się bezsenność, brak zainteresowań i trwały w czasie stan braku odczuwania przyjemności. Psychiatra, dr Piotr Wierzbiński podpowiada, że na każde 10 osób, które popełniają samobójstwo, osiem wysyła sygnały. To potencjalna szansa na ratowanie życia, o ile ktoś zdoła te symptomy dostrzec.
Prewencję utrudnia popularne wciąż przekonanie, że mówienie bądź pisanie o samobójstwach grozi wywołaniem efektu Wertera, czyli zjawiska naśladownictwa. Nazwa „efekt Wertera” pochodzi z literatury. Bohater „Cierpień młodego Wertera” Goethego odbiera sobie życie. Pod koniec XVIII w., gdy książka ukazała się w druku, odnotowano falę samobójstw młodych ludzi utożsamiających się z książkowym desperatem. Mechanizm takich zachowań jest prosty: polega na podejmowaniu decyzji na podstawie tego co zrobili inni.
Mając na uwadze powyższe zagrożenie uczyniono z samobójstw temat tabu. A od tabu do ignorancji już tylko krok… Doświadczeni badacze problemu podkreślają, że nie chodzi bynajmniej o to, aby przemilczeć problem i czekać na lepsze czasy. Kilka lat temu amerykański Narodowy Instytut Zdrowia Psychicznego opublikował wytyczne w tym temacie, w których radzi, by wręcz mówić i pisać więcej. Z naciskiem na sygnały ostrzegawcze, które mogą zwiastować samobójstwo, na wskazówki jak i gdzie szukać pomocy.
Liczby sugerują, że z tym poszukiwaniem jest kiepsko. Ludzie tracący radość życia i poczucie jego sensu, często nie dostrzegają też sensu w rozglądaniu się za wsparciem. Pat? A może nie? Zawsze jest jeszcze możliwość aby wsparcie odnalazło ich. Za dowód, że to możliwe, niechaj posłuży historia człowieka zwanego „Aniołem klifu The Gap”. The Gap, to malowniczy zakątek Sydney słynący z bardzo licznych przypadków samobójczych śmierci (nawet około 50 rocznie). Mieszkający w okolicy Donald Taylor Ritchie (ur. 9 czerwca 1925 w Vaucluse zm. 13 maja 2012 w Watsons Bay) przez pół wieku realizował tam swój autorski program prewencji samobójstw. Spacerował brzegiem urwiska i wypatrywał ludzi, którzy wyglądali na zobojętniałych lub pogrążonych w rozpaczy, a jeśli takich „namierzył” – podchodził i zwyczajnie pytał: „czy jest coś w czym mogę ci pomóc?”. Zapraszał na filiżankę herbaty, serdeczną rozmową odwodził od śmiertelnych myśli. Ci, którzy mieli szczęście go znać szacują, że ocalił około pół tysiąca ludzi.
Takich aniołów jak „Don Ritchie” brakuje na polskich osiedlach, w wioskach, w szkołach. Nie trzeba The Gap, aby mogli działać. Trzeba ich tylko przekonać, że są potrzebni.
~Iwona Kamieńska